Oprócz głównego problemu greenwashingu, a za tym także najbardziej rozpowszechnianego kłamstwa, jakim jest ukrywanie niekorzystnych cech wytworzonego produktu, występuje jeszcze wiele sytuacji, w których mydli się nasze oczy.
Wciąż jesteśmy zapewniani, że dane przedsiębiorstwo jest „eko” i generalnie wytwarza swoje produkty w oparciu o zasady ochrony środowiska, ale w rzeczywistości taka firma ma niewiele wspólnego z ekologią i zrównoważonym rozwojem. Jakie są więc inne sposoby wielkich koncernów na tak zwaną „ekościemę”?
Umniejszanie zła
Czasami zdarza się, że zamiast myśleć o własnym bezpieczeństwie i zdrowiu, gubimy się w świecie i przestajemy myśleć racjonalnie. Jak to napisał Isaac Asimov w swojej książce „Równi bogom”, „Tak naprawdę społeczeństwo chce osobistej wygody. Wiemy o tym dobrze z czasu kryzysu ekologicznego w dwudziestym wieku. Kiedy dowiedziano się, że papierosy podnoszą zachorowalność na raka płuc, oczywistym środkiem zaradczym było zaprzestanie palenia, tymczasem żądano papierosa nie powodującego raka. Kiedy stało się jasne, że silnik spalinowy niebezpiecznie zanieczyszcza atmosferę, należało zaprzestać używania go, ale zażądano stworzenia silników nie zanieczyszczających atmosfery”. Oczywiście nie należy generalizować, w końcu ludzie są różni, ale ogólny zamysł autora pozostaje ten sam. Dlatego też łatwiej dajemy się omamiać korporacjom oraz wytwórniom, które, aby zwiększyć popyt, swoje produkty reklamują jako „lepszą alternatywę” jakiegoś innego produktu. Przykładem może być chociażby sprzedaż „przyjaznych dla środowiska pestycydów”, co samo w sobie brzmi jak oksymoron. Nie istnieją przyjazne dla środowiska pestycydy, bo takie środki z góry zakładają szkodliwy wpływ na ziemię, gleby, a tym samym i na planetę oraz na nasze organizmy. Działanie pestycydów nie ogranicza się bowiem tylko do organizmów szkodliwych, lecz niszczone są wszystkie organizmy (także te pożyteczne) bytujące na danym obszarze. W niektórych przypadkach skutkiem stosowania pestycydów jest nawet przerwanie łańcucha pokarmowego w takim miejscu. Podobnie sytuacja ma miejsce w przypadku e-papierosów, ekologicznego plastiku czy właśnie samochodów.
Używanie nieprecyzyjnych określeń
By wydawać się bardziej proekologicznymi, producenci często umieszczają na swoich produktach określenia kojarzące się z ekologią, ale na tyle nieprecyzyjne i ogólne, żeby w gruncie rzeczy nie oznaczały nic konkretnego. Zazwyczaj są one umieszczane w widocznym miejscu, aby zwracać na siebie uwagę. Tak więc określenia „bio”, „eko”, „100% naturalny” wcale nie muszą oznaczać, że produkt faktycznie jest przyjazny środowisku. Podobnie w przypadku stwierdzeń takich jak „wyprodukowany w zrównoważony sposób” czy „produkt przyjazny środowisku”. Mimo, że takie zdania nie oznaczają nic konkretnego, to jednak wpływają na wybór nieświadomych konsumentów i dlatego jest to obecnie bardzo często stosowany zabieg.
Brak faktycznego posiadania dowodów na ekologiczność
Ten punkt częściowo łączy się z poprzednim. Zdarza się bowiem, że firmy nie dysponują żadnym dowodem na ekologiczność swoich produktów, ale za to posługują się niewiarygodnymi określeniami typu „certifited organic”, które jednak nie mają pokrycia w rzeczywistości. Trzeba jednak przyznać, że w połączeniu z odpowiednimi kolorami, grafiką i tekstem wskazującym na naturalność produktu, efekt końcowy robi wrażenie. Niemalże można uwierzyć, że dany produkt faktycznie jest przyjazny środowisku.
Firmy mogą także sugerować, że ekologiczność ich produktów została potwierdzona przez organizację ekologiczną, umieszczać grafiki do złudzenia przypominające ekoznaki, certyfikaty, przyznane nagrody, które miałyby wskazywać, że produkt został sprawdzony i uznany przez specjalistów, co zazwyczaj jest tylko kłamstwem. Producenci uwielbiają też mamić swoich klientów hasłami reklamowymi o całkowicie naturalnym pochodzeniu składników swoich produktów. Tymczasem przecież arsen, rtęć czy inne szkodliwe dla człowieka substancje również występują w przyrodzie…
Niedopowiadanie
W reklamach towarów podkreśla się także, że produkt jest, na przykład, wolny od jakichś szkodliwych związków. Tymczasem okazuje się, że używanie tych związków zostało zabronione, więc nie ma w takim działaniu żadnej dbałości o środowisko, a zwykłe stosowanie się do przepisów obowiązującego prawa, co muszą robić wszystkie przedsiębiorstwa. Przykładem mogą być producenci kosmetyków, którzy chwalą się, że w ich kosmetykach nie ma freonów, podczas gdy ich stosowanie jest od dawna zabronione.
Jak bronić się przed greenwashingiem?
Aby nie dać się złapać na trend ekologii, warto zwracać uwagę, w jaki sposób towar został wyprodukowany. Wymaga to spojrzenia nieco głębiej niż na samą reklamę. Konieczne jest czytanie przede wszystkim etykiet i opinii o danej firmie, a czasem nawet raportów stowarzyszeń, fundacji i organizacji ekologicznych na jej temat. Dobrym i skutecznym sposobem jest także zgłaszanie przypadków greenwashingu do Rady Reklamy za pomocą formularza na stronie internetowej.
Warto zwracać uwagę także na czerwone flagi „ekościemy”. Mogą to być przykładowo:
- Marka wprowadza na rynek linię produktów eko, podczas gdy reszta jej asortymentu już taka nie jest;
- Na stronie firmy nie ma informacji o działaniach na rzecz środowiska. Na przykład marka kosmetyczna wprowadza produkty mające w nazwie „green”, co sugeruje ich ekologiczność, ale w ich opisie nie ma żadnych informacji, które by to potwierdzały czy wyjaśniały, skąd wzięło się takie określenie;
- Proekologiczność marki to jednorazowe działanie. Na przykład sieć fast food wprowadza do jednego ze swoich lokalów miesiąc dań wegańskich, podczas gdy w innych lokalach nadal sprzedaje się mięso;
- Sugerowanie ekologicznych rozwiązań, które w rzeczywistości są standardem.
Bibliografia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pestycydy
https://swiatwiedzy.pl/artykul/ekosciema-zielone-klamstwa-koncernow,aid,5